Dobrze Poddani! Wytykajcie mi teraz błędy, śmiało nie krepujcie się.
Chcę wiedzieć co robię źle~
Nie jest pisana w pierwszej osobie, tylko w trzeciej, a mam wrażenie, że pisanie w takiej formie nie wychodzi mi za dobrze ;/
Ale najpierw, zapraszam do czytania ;>
Zoro x Luffy - Egoizm.
-Chcesz zabrać Luffy'ego, prawda?
-Było by to najlepsze rozwiązanie...
Zoro westchnął.
-... Co powiesz na to, że dałbym ci głowę...- usiadł przed pacyfistą, zginając się głęboko do przodu tak, że czubkiem nosa stykał się z zimną ziemią, jakby składał hołd wielkiemu bóstwu- ...ale błagam cie tylko... nie bierz głowy Luffy'ego, w zamian zabierz moją!
Bartholomew wpatrywał się w niego przez chwile.
-Dlaczego chcesz umrzeć... zamiast niego?- zapytał, przyciskając mocniej książkę do piersi.
-Ponieważ Luffy jest człowiekiem... który w przyszłości zostanie Królem Piratów!!!
Kilka dni później, po wydarzeniach z Gecko Morią.
-To prawda Nami?- w słabo oświetlonym pomieszczeniu, od ścian odbijały się trzy ruchome cienie. Luffy stał u progu drzwi, spoglądając z niedowierzaniem na trójkę przyjaciół.
-Luffy!- Krzyknęła zaskoczona, zakrywając dłońmi swoje usta, a Chopper wraz z Robin, którzy także znajdowali się w środku, zamarli zaskoczeni.-...Słyszałeś?
-Nami...- rzekł z lekko drżącym głosem.- Czy to prawda, co przed chwilą powiedziałaś?
-Luffy...
-Jestem kapitanem i jako kapitan domagam się szczerości!- zamilkł na moment.- Czy to prawda, że to przeze mnie, Zoro jest w tak tragicznym stanie?
-Przecież to nie twoja wi...
-MÓW!- przerwał jej tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
Rudowłosa z lekko drżącymi rękoma, pokiwała potakująco głową, a jej oczy, zaczęły się niebezpiecznie szklić. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała wylać litry łez. Luffy chcąc oszczędzić sobie takiego widoku, bez żadnego zbędnego słowa więcej, opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami. Szedł przed siebie i nie przystając, skierował się w stronę kajuty Roronoy.
Luffy'ego bardzo łatwo było rozproszyć, takimi głupstwami jak niecodzienne zjawiska czy posiłki. Dało się to zauważyć, gdy na jego drodze, stanęła niezwykle pyszna przeszkoda, która znajdowała się w dłoniach jego pokładowego kucharza, trzymającego tacę, z ogromny stosem żarcia dla całej załogi. Luffy całą siłą woli, oparł się pokusie sięgnięcia po jakiś smakołyk, i przeszedł obok zaskoczonego jego obojętnością blondyna, co wymagało od niego wielkiego skupienia, ponieważ zapach dochodzący znad wysoko uniesionej tacy, był niezwykle kuszący... lecz mimo wszystko, bez żadnego zbędnego słowa, skierował się dalej. Próbując skupić całą swoją uwagę na szermierzu, przeszedł obok Usoppa i Franky'ego, którzy z zapałem testowali swój najnowszy wynalazek. Luffy oparł się kolejnej pokusie, marszcząc nerwowo brwi i nie zaszczycając ich, choćby szczątkami swojej uwagi, ominął ich. Jak na nieszczęsny los pływającego po morzach pirata, po kilku krokach, natrafił na kolejną przeszkodę, którą był żyjący kościotrup. Był grajkiem na ich niezwykłym statku - Thousand Sunny. Bowiem nucił właśnie Sake Binksa, piosenkę którą młody brunet uwielbiał. W dzieciństwie często ją śpiewał razem z Shanks'em i resztą bandy, dlatego naszło go nostalgicznie, aczkolwiek przyjemne uczucie. Całą siłą woli jaką posiadał, próbował nie rozproszyć swojej uwagi i nie przyłączyć się do Brooka, ponieważ kajuta Zoro była z każdym krokiem coraz bliżej. Mijając swojego pokładowego grajka, który najwyraźniej nie zauważył swojego kapitana, pogrążony we własnym artystycznym świecie, przekroczył ostatnią przeszkodę i stanął przed drzwiami kabiny przyjaciela. Z lekkim wahaniem nacisnął klamkę i przygotowany na wszystko, co może się zdarzyć, otworzył drzwi i pewnym krokiem wszedł do środka.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zwykle czysta i nieskazitelna kajuta, była teraz jednym wielkim wysypiskiem. Wszystko walało się na prawo i lewo, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach potu. Luffy'emu, nie przeszkadzało by to zbytnio, gdyby nie fakt, że w tym śmietniku leży jego chory towarzysz. Zaczął się zastanawiać, czy odkąd Zoro był nieprzytomny, ktokolwiek wysilał się, by choć trochę postarać się o dobre warunki, sprzyjające jego powrotowi do zdrowia.
Podszedł do niego, po cichutku siadając na specjalnie w tym celu podstawionym krześle, koło jego łóżka. Twarz trawowłosego wydawała się niezwykle spokojna, a na jego ustach malował się lekki lecz dostrzegalny uśmiech. Sam kapitan na ten widok uśmiechnął się radośnie, chichocząc pod nosem, w międzyczasie łapiąc go za rękę. Na krótki moment zapomniał w jakim celu się tu znalazł, zapadając we własne fantazje, ale gdy usłyszał nieregularny oddech swojego Nakama od razu rozkojarzenie zniknęło, dając ustępstwo pierwotnym myślą, co w wykonaniu Luffy'ego było rzeczą niezwykłą. Zwykle taką powagę na jego twarzy, można było ujrzeć, jedynie w tedy, gdy jego ukochanej załodze, bądź najbliższym przyjaciołom, towarzyszyło niebezpieczeństwo i groźba śmierci.
Więc dlaczego obfitował teraz w te niecodzienną powagę, spoglądając na czarnookiego towarzysza?
Odpowiedź jest prosta, chociaż nie za bardzo przyjemna. Jakieś kilkanaście minut temu, był świadkiem pewnej rozmowy, z której dowiedział się wszystkich szczegółów z wydarzeń, z Thriller Bark, podczas gdy jego świadomość, pokrywała ciemność po walce z Gecko Morią. Bowiem, gdy ich rozmowa zeszła do starcia Kumy i Zoro, serce Monkey'a przepełniła niesamowita złości do samego siebie. Żył w przekonaniu, że jako kapitan, on jedyny jest odpowiedzialny za życie każdego członka swojej załogi, a wszystkie próby ratowania ich kapitana, traktował jako hańbę na swoim honorze. Był egoistą, na dodatek, niezbyt inteligentnym. Lecz posiadał niesamowite pokłady uczuć, które równoważył, przelewając jakąś ich część, na każdego ze swoich bardzo ważnych Nakama. W każdym bądź razie teraz, takiemu pokładowi uczuć, towarzyszył także niesamowity ból w okolicach klatki piersiowej, na każde wspomnienie, o poświęceniu Zoro. Poświęcił się, by uratować go przed zgarnięciem jego głowy, przez Bartholomew Kume, jednego z Shichibukai, który z pewnością zabrałby go do kwatery głównej marynarki i stamtąd został przetransportowany pod opiekuńczą, a zarazem bolesna eskortą Monkey D. Garp'a, do jednego z największych i najbardziej strzeżonych więzień, po tej stronie morza, do Impel Down.
Właśnie dlatego, Zoro leżał tu, cały pokryty bandażami, zapewne odczuwając też po traumatyczny ból... Chociaż Roronoa jest silny więc nie powinno to znacząco wpłynąć na jego psychikę. Luffy ścisnął jego dłoń trochę mocniej, układając głowę na jego brzuchu i zaczynając nucić Sake Binksa, której melodia dochodziła zza zamkniętych drzwi. Zoro oddychał nierównomiernie, ale spokojnie, dzięki czemu odłamek kamyczka, oderwanego od wielkiego głazu, spadł mu z serca, dając choć odrobinę ulgi. Odetchnął głęboko i podnosząc drugą wolną dłoń, objął zielonowłosego w pasie.
Było mu trochę niewygodnie, ponieważ po pewnym czasie, krzesło zaczęło go niemiłosiernie uwierać w bok. Młody posiadacz owocu gomu gomu, wpadł na pomysł, jak zaradzić temu dyskomfortowi. Wdrapał się całym ciałem na łóżko poszkodowanego, ukradkiem siadając na jego biodrach. Schylił się w kierunku jego twarzy, chowając swoją głowę między jego prawe ramie, a szyję. Rękoma objął go w pasie... może trochę wyżej i zaczął głęboko oddychać, dopasowując się do rytmu przyjaciela.
-Przepraszam Zoro...- wymamrotał cicho, siłą woli tłumiąc łzy, które domagały się ujścia. Lecz łzy, nie miały żadnych szans, przed niesamowitą siła woli Monkey D. Luffy'ego, która jest niezaprzeczalnie silniejsza i nie do przebicia. Podniósł głowę i oparł swoje czoło, o czoło zielonego po czym przymknął oczy.
-To przeze mnie leżysz teraz w takim stanie... to przeze mnie prawie nie zginąłeś...- odetchnął głęboko.- Debilu... co ze mnie za kapitan, jeśli nie potrafię ochronić własnej załogi?!- wyznał z zażenowaniem.
Poczuł jak ciepłe dłonie, oplatają się w okół jego pasa, dlatego też z zaskoczeniem otworzył szeroko oczy, napotykając równie czarne jak jego, tęczówki chorego. Zoro zacisnął mocniej uścisk, przez co ich ciała znajdowały się , jeszcze bliżej siebie.
-Zoro...- wymamrotał brunet, nie mając pojęcia co powiedzieć. Jego zaskoczenie minęło jednak równie szybko, jak się pojawiło.
-Od kogo się dowiedziałeś?- słowa zielonowłosego, zostały wyszeptane prosto w usta kapitana. Przeszedł go niesamowity dreszcz.
-Usłyszałem rozmowę Nami...
-Rozumiem- odrzekł.- Luffy, zrobiłem to, co podpowiadało mi serce i duma, więc nie obwiniaj się- powiedział uśmiechając się lekko.- za tydzień-dwa, będę jak nowo narodzony.
-Jestem kapitanem...- zaczęło mu się robić trochę gorąco, od tej bliskości, zupełnie jakby rozpalał go od środka, owoc mera mera.
-Na właśnie Luffy...- Zoro wywrócił oczami z bezsilności, muskając nosem policzki młodszego. Poczuł jak po ciele mniejszego rozchodzą się jeszcze większe dreszcze podniecenia. Roronoa nie mógł powstrzymać, przebiegłego uśmiechu, aczkolwiek sam też poczuł, że we własnych spodniach zaczęło się robić niebezpiecznie lepko.- .... Zrozum też moje uczucia, jakim byłbym zastępcą, jeśli pozwolił bym własnemu kapitanowi zginać?
Słomiany nie odpowiedział. Co więcej nie miał zamiaru odpowiadać. Dekoncentrowało go za dużo rzeczy, by mógł skupić się na własnych słowach. Rozpraszał go oszałamiający zapach, który poczuł gdy tylko ich bliskości przekroczyła minimalna barierę, rozpraszało go pewnie wybrzuszenie w spodniach trawowłosego, które napierało na jego krocze, rozpraszały go jego niesamowicie ciepłe dłonie, znajdujące się na jego tali oraz to, niesamowicie seksowne i prowokacyjne spojrzenie.
Zoro ponownie, zaczął muskać nosem jego szyje, a Luffy poczuł po raz kolejny przyjemnie dreszcze. Szybko ujął dłońmi twarz towarzysza.
-Zoro...- rzekł, przybliżając twarz z każdą sekundą, coraz bliżej.- ... Nie zostawisz mnie prawda? Nigdy, prawda?- zapytał muskając delikatnie ustami, wargi swojego zastępcy. Zoro ponownie się uśmiechnął, wplatając palce w czarne kosmyki bruneta.
-Jesteś najbardziej egoistycznym kapitanem, a zarazem najcenniejszą osobą jaką mam... nie potrafiłbym Cię zostawić...-mruknął namiętnie wpijając się w wargi Luffy'ego i zapadając w najbardziej namiętny i głęboki pocałunek w całym swoim życiu, w niezwykły pierwszy pocałunek.
END.
Tym razem też pierwszy XD
OdpowiedzUsuńJak na coś, co ci nie wychodzi nie jest tak źle. Co prawda podłapałem się kilka literówek itp., ale idziesz w dobrym kierunku, jak mówiłem z czasem się wyrobisz :)
Cieszę się, że to nie było takie hard, ponieważ dzisiaj nie mam nastroju, na czytanie takich opowiadań, he he kierujesz się w zgodzie z moim samopoczuciem ;>
Jedyna rzecz nad którą ubolewam to fakt, iż opowiadanie po raz kolejny było krótkie. Mam nadzieję, że w następnej notce doczekam się czegoś dłuższego :>
Życzę dużo weny i pozdrawiam!
Ja się dowłuje do teog co napisał mouj przedmowca hehe a pwłąsciwe to świetny nagłówek, ^^ śliczny, a co do opka musze przyznaciz się postarałas ^^ hehehe i fajnie iz napisałas Zoro x Luffy ^6 to jedna z moich ulubionych par w One piece ^^ hehehe mam nadzieje ze napszesz coś z bleacha^^ heheh i oczywiscie ze bedziesz dalej psiac z one piece ^^ hehehe a czy moglabys tez napsiac paring....Smoker x Luffy, albo Crocodile x Luffy? ja w sumie tez mam je w planach, ale chcialbym by ktos inny je smagnął ^^ heehhe
OdpowiedzUsuńBoa Hancock
Oho, zapomniałem się zapytać. Kiedy będzie pierwszy rozdział tego ff Izaya x Mikado? Z natury jestem niecierpliwy, i nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńWybacz! Poszło mi 3 razy ;/ Ech śmiem zwalić to na laptopa...
OdpowiedzUsuńhttp://yaoi-by-boahancock.blog.onet.pl/ u mnie nowa notka
OdpowiedzUsuńBoa Hancock
Podoba mi się, ale powinnaś trochę poćwiczyć pisanie w trzeciej osobie. Bo w pierwszej idzie ci nieźle :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że doczekam się jakiś hard z OP <3 Chciałabym zobaczyć Crocodile x Luffy :D