Postanowiłam napisać przynajmniej prolog, do mojego dłuższego opowiadania z Durarara. Nie jest zbyt długi... jak to większość prologów xD I mimo, że jest napisany w takiej formie, nie mówię, że będzie w taki sposób kontynuowany. Chciałam tylko ując w ten sposób jedną z postaci.
I myślę, że zacznę pisać też dłuższe opowiadanie z SasuNaru. Wiem, że nie jestem jeszcze dobra w tym, ale jak to mówią "Trening czyni mistrza" i może w późniejszym czasie jakoś się do niego zbliżę ;> *myśli pozytywnie*
Co gorsza mam też pomysł, na dłuższe opowiadanie z One Piece (Zoro x Luffy) XD Ale go na razie nie zacznę i dokładnie przemyśle fabułę. Być może poprawie się trochę, pisząc te dwa i w tedy moje długie opko z OP będzie przyjemne dla ucha :)
Ale teraz zapraszam na niezbetowany prolog :)
Izaya x Mikado "Game" - Prolog
Ikebukuro było fascynującą, niezwykle ruchliwą i tętniącą życiem dzielnicą. Jako dzielnica rozrywki, na co dzień gościła, nie mniej niż milion osób, w sporej części obcokrajowców. Młody chłopak z wyjątkowym nazwiskiem, znalazł się tutaj by coś znaleźć. Inny, by coś zdobyć. Każdy przyjeżdża tu, chcąc zrealizować swoje własne cele. W nowym mieście nikt nie zna twojej przeszłości. Dlatego staje się to. twoją jedyną szansą, by stać się kimś zupełnie innym. Ludzie przyjeżdżają do tego miasta z myślą, że mogliby coś zmienić. Lecz zmiany nie zachodzą tak łatwo. Nawet jeśli znalazłeś się w innym miejscu, w dalszym ciągu pozostajesz dawnym sobą.
~~***~~
Czy rzeczywistość w której żyjesz, jest naprawdę prawdziwa? Krajobraz który cię zawsze otacza, nigdy się nie zmienia. Żyjesz w codziennej monotonii, nawet nie zauważając jak szybko mija czas. Czasami szukasz czegoś niezwykłego, by chodź na chwilę, oderwać się od codziennej rutyny, ale mimo wszystko zawsze do niej powracasz, bo to, co było niezwykłe, staje się zwyczajne. Zastanawiasz się, w jaki sposób ubarwić swoje życie. Nigdy nie chciałeś żyć tak jak inni i szukałeś nowych, niecodziennych wrażeń. Bowiem, one jednak nie trwają wiecznie. Wszystko z czasem powraca na pierwotną drogę.
Zastanawiasz się nad słowami, które jakiś czas temu usłyszałeś. Praktycznie codziennie. Nawet po okropnych wydarzeniach z Żółtymi Szalikami, nie możesz uciec od myśli. Słowa, które dały ci głęboko do myślenia, krążą w twojej głowie.
"Marzyłeś o ucieczce od zwykłego życia, ale życie w Tokio też stanie się zwyczajne po pół roku"
Wiedziałeś to. Wiedziałeś to od dawna. Dlatego zastanawiałeś się, co mógłbyś zrobić, aby zaprzeczyć tej teorii. Dopóki nie usłyszałeś następnych słów.
"Jeśli naprawdę chcesz od tego uciec, musisz się rozwijać. Nie ważne czy twoje cele są przed, czy za tobą. Po prostu ciesz się swoim codziennym życiem."
Istotnie. Zgodziłeś się z tym. Jeśli stałbyś w miejscu, twoje życie dalej tkwiło by na początku, w czasach gdy mieszkałeś w rodzinnej wiosce. Ale posunąłeś się do przodu. Zamieszkałeś tutaj. Dlatego wiedziałeś, w jakim kierunku powinieneś iść. Po to stworzyłeś "Dollary". Byłeś świadom, że miały swoje wzloty i upadki, ale zawsze kończyło się to szczęśliwym zakończeniem. Kochałeś Happy Endy. Dlatego nigdy więcej, nie myślałeś o zaprzestaniu ich istnienia. Wiedziałeś że ludzie tego nie chcieli, ponieważ dollary były od samego początku niewidzialni. Jedyne co ich łączyło to strona internetowa którą stworzyłeś.
Potem opuścił cię najlepszy przyjaciel. W głębi serca czułeś, że to był dla ciebie cios. Wiedziałeś, że zasłużył sobie na szczęście, ale każdego dnia przepełniała cię nadzieja, że jednak wkrótce wróci. I wrócił. Może nie cieleśnie ale duchowo. Pojawił się na czacie, na który codziennie zaglądasz. Wiedziałeś od razu, że to on, mimo iż jego nick był wyjątkowo zmyślny. W głębi serca ucieszyłeś się. Wiedziałeś, że jest bezpieczny i szczęśliwie spędza wolne chwile ze swoją dziewczyną. Czasami pisałeś z nim na prywatnym room'ie.
Z czasem twój charakter stał się silniejszy i bardziej zdecydowany. Potrafiłeś bronić to, co dla ciebie najcenniejsze, bez uczucia strachu. Wokół ponownie wszystko zaczęło się mieszać, a twoje monotonne dni, mogły zniknąć na pewien epizod. I dalej trwałeś w tym szaleństwie.
środa, 28 lipca 2010
wtorek, 27 lipca 2010
Egoizm (ZoLu)
Dobrze Poddani! Wytykajcie mi teraz błędy, śmiało nie krepujcie się.
Chcę wiedzieć co robię źle~
Nie jest pisana w pierwszej osobie, tylko w trzeciej, a mam wrażenie, że pisanie w takiej formie nie wychodzi mi za dobrze ;/
Ale najpierw, zapraszam do czytania ;>
Zoro x Luffy - Egoizm.
-Chcesz zabrać Luffy'ego, prawda?
-Było by to najlepsze rozwiązanie...
Zoro westchnął.
-... Co powiesz na to, że dałbym ci głowę...- usiadł przed pacyfistą, zginając się głęboko do przodu tak, że czubkiem nosa stykał się z zimną ziemią, jakby składał hołd wielkiemu bóstwu- ...ale błagam cie tylko... nie bierz głowy Luffy'ego, w zamian zabierz moją!
Bartholomew wpatrywał się w niego przez chwile.
-Dlaczego chcesz umrzeć... zamiast niego?- zapytał, przyciskając mocniej książkę do piersi.
-Ponieważ Luffy jest człowiekiem... który w przyszłości zostanie Królem Piratów!!!
Kilka dni później, po wydarzeniach z Gecko Morią.
-To prawda Nami?- w słabo oświetlonym pomieszczeniu, od ścian odbijały się trzy ruchome cienie. Luffy stał u progu drzwi, spoglądając z niedowierzaniem na trójkę przyjaciół.
-Luffy!- Krzyknęła zaskoczona, zakrywając dłońmi swoje usta, a Chopper wraz z Robin, którzy także znajdowali się w środku, zamarli zaskoczeni.-...Słyszałeś?
-Nami...- rzekł z lekko drżącym głosem.- Czy to prawda, co przed chwilą powiedziałaś?
-Luffy...
-Jestem kapitanem i jako kapitan domagam się szczerości!- zamilkł na moment.- Czy to prawda, że to przeze mnie, Zoro jest w tak tragicznym stanie?
-Przecież to nie twoja wi...
-MÓW!- przerwał jej tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
Rudowłosa z lekko drżącymi rękoma, pokiwała potakująco głową, a jej oczy, zaczęły się niebezpiecznie szklić. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała wylać litry łez. Luffy chcąc oszczędzić sobie takiego widoku, bez żadnego zbędnego słowa więcej, opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami. Szedł przed siebie i nie przystając, skierował się w stronę kajuty Roronoy.
Luffy'ego bardzo łatwo było rozproszyć, takimi głupstwami jak niecodzienne zjawiska czy posiłki. Dało się to zauważyć, gdy na jego drodze, stanęła niezwykle pyszna przeszkoda, która znajdowała się w dłoniach jego pokładowego kucharza, trzymającego tacę, z ogromny stosem żarcia dla całej załogi. Luffy całą siłą woli, oparł się pokusie sięgnięcia po jakiś smakołyk, i przeszedł obok zaskoczonego jego obojętnością blondyna, co wymagało od niego wielkiego skupienia, ponieważ zapach dochodzący znad wysoko uniesionej tacy, był niezwykle kuszący... lecz mimo wszystko, bez żadnego zbędnego słowa, skierował się dalej. Próbując skupić całą swoją uwagę na szermierzu, przeszedł obok Usoppa i Franky'ego, którzy z zapałem testowali swój najnowszy wynalazek. Luffy oparł się kolejnej pokusie, marszcząc nerwowo brwi i nie zaszczycając ich, choćby szczątkami swojej uwagi, ominął ich. Jak na nieszczęsny los pływającego po morzach pirata, po kilku krokach, natrafił na kolejną przeszkodę, którą był żyjący kościotrup. Był grajkiem na ich niezwykłym statku - Thousand Sunny. Bowiem nucił właśnie Sake Binksa, piosenkę którą młody brunet uwielbiał. W dzieciństwie często ją śpiewał razem z Shanks'em i resztą bandy, dlatego naszło go nostalgicznie, aczkolwiek przyjemne uczucie. Całą siłą woli jaką posiadał, próbował nie rozproszyć swojej uwagi i nie przyłączyć się do Brooka, ponieważ kajuta Zoro była z każdym krokiem coraz bliżej. Mijając swojego pokładowego grajka, który najwyraźniej nie zauważył swojego kapitana, pogrążony we własnym artystycznym świecie, przekroczył ostatnią przeszkodę i stanął przed drzwiami kabiny przyjaciela. Z lekkim wahaniem nacisnął klamkę i przygotowany na wszystko, co może się zdarzyć, otworzył drzwi i pewnym krokiem wszedł do środka.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zwykle czysta i nieskazitelna kajuta, była teraz jednym wielkim wysypiskiem. Wszystko walało się na prawo i lewo, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach potu. Luffy'emu, nie przeszkadzało by to zbytnio, gdyby nie fakt, że w tym śmietniku leży jego chory towarzysz. Zaczął się zastanawiać, czy odkąd Zoro był nieprzytomny, ktokolwiek wysilał się, by choć trochę postarać się o dobre warunki, sprzyjające jego powrotowi do zdrowia.
Podszedł do niego, po cichutku siadając na specjalnie w tym celu podstawionym krześle, koło jego łóżka. Twarz trawowłosego wydawała się niezwykle spokojna, a na jego ustach malował się lekki lecz dostrzegalny uśmiech. Sam kapitan na ten widok uśmiechnął się radośnie, chichocząc pod nosem, w międzyczasie łapiąc go za rękę. Na krótki moment zapomniał w jakim celu się tu znalazł, zapadając we własne fantazje, ale gdy usłyszał nieregularny oddech swojego Nakama od razu rozkojarzenie zniknęło, dając ustępstwo pierwotnym myślą, co w wykonaniu Luffy'ego było rzeczą niezwykłą. Zwykle taką powagę na jego twarzy, można było ujrzeć, jedynie w tedy, gdy jego ukochanej załodze, bądź najbliższym przyjaciołom, towarzyszyło niebezpieczeństwo i groźba śmierci.
Więc dlaczego obfitował teraz w te niecodzienną powagę, spoglądając na czarnookiego towarzysza?
Odpowiedź jest prosta, chociaż nie za bardzo przyjemna. Jakieś kilkanaście minut temu, był świadkiem pewnej rozmowy, z której dowiedział się wszystkich szczegółów z wydarzeń, z Thriller Bark, podczas gdy jego świadomość, pokrywała ciemność po walce z Gecko Morią. Bowiem, gdy ich rozmowa zeszła do starcia Kumy i Zoro, serce Monkey'a przepełniła niesamowita złości do samego siebie. Żył w przekonaniu, że jako kapitan, on jedyny jest odpowiedzialny za życie każdego członka swojej załogi, a wszystkie próby ratowania ich kapitana, traktował jako hańbę na swoim honorze. Był egoistą, na dodatek, niezbyt inteligentnym. Lecz posiadał niesamowite pokłady uczuć, które równoważył, przelewając jakąś ich część, na każdego ze swoich bardzo ważnych Nakama. W każdym bądź razie teraz, takiemu pokładowi uczuć, towarzyszył także niesamowity ból w okolicach klatki piersiowej, na każde wspomnienie, o poświęceniu Zoro. Poświęcił się, by uratować go przed zgarnięciem jego głowy, przez Bartholomew Kume, jednego z Shichibukai, który z pewnością zabrałby go do kwatery głównej marynarki i stamtąd został przetransportowany pod opiekuńczą, a zarazem bolesna eskortą Monkey D. Garp'a, do jednego z największych i najbardziej strzeżonych więzień, po tej stronie morza, do Impel Down.
Właśnie dlatego, Zoro leżał tu, cały pokryty bandażami, zapewne odczuwając też po traumatyczny ból... Chociaż Roronoa jest silny więc nie powinno to znacząco wpłynąć na jego psychikę. Luffy ścisnął jego dłoń trochę mocniej, układając głowę na jego brzuchu i zaczynając nucić Sake Binksa, której melodia dochodziła zza zamkniętych drzwi. Zoro oddychał nierównomiernie, ale spokojnie, dzięki czemu odłamek kamyczka, oderwanego od wielkiego głazu, spadł mu z serca, dając choć odrobinę ulgi. Odetchnął głęboko i podnosząc drugą wolną dłoń, objął zielonowłosego w pasie.
Było mu trochę niewygodnie, ponieważ po pewnym czasie, krzesło zaczęło go niemiłosiernie uwierać w bok. Młody posiadacz owocu gomu gomu, wpadł na pomysł, jak zaradzić temu dyskomfortowi. Wdrapał się całym ciałem na łóżko poszkodowanego, ukradkiem siadając na jego biodrach. Schylił się w kierunku jego twarzy, chowając swoją głowę między jego prawe ramie, a szyję. Rękoma objął go w pasie... może trochę wyżej i zaczął głęboko oddychać, dopasowując się do rytmu przyjaciela.
-Przepraszam Zoro...- wymamrotał cicho, siłą woli tłumiąc łzy, które domagały się ujścia. Lecz łzy, nie miały żadnych szans, przed niesamowitą siła woli Monkey D. Luffy'ego, która jest niezaprzeczalnie silniejsza i nie do przebicia. Podniósł głowę i oparł swoje czoło, o czoło zielonego po czym przymknął oczy.
-To przeze mnie leżysz teraz w takim stanie... to przeze mnie prawie nie zginąłeś...- odetchnął głęboko.- Debilu... co ze mnie za kapitan, jeśli nie potrafię ochronić własnej załogi?!- wyznał z zażenowaniem.
Poczuł jak ciepłe dłonie, oplatają się w okół jego pasa, dlatego też z zaskoczeniem otworzył szeroko oczy, napotykając równie czarne jak jego, tęczówki chorego. Zoro zacisnął mocniej uścisk, przez co ich ciała znajdowały się , jeszcze bliżej siebie.
-Zoro...- wymamrotał brunet, nie mając pojęcia co powiedzieć. Jego zaskoczenie minęło jednak równie szybko, jak się pojawiło.
-Od kogo się dowiedziałeś?- słowa zielonowłosego, zostały wyszeptane prosto w usta kapitana. Przeszedł go niesamowity dreszcz.
-Usłyszałem rozmowę Nami...
-Rozumiem- odrzekł.- Luffy, zrobiłem to, co podpowiadało mi serce i duma, więc nie obwiniaj się- powiedział uśmiechając się lekko.- za tydzień-dwa, będę jak nowo narodzony.
-Jestem kapitanem...- zaczęło mu się robić trochę gorąco, od tej bliskości, zupełnie jakby rozpalał go od środka, owoc mera mera.
-Na właśnie Luffy...- Zoro wywrócił oczami z bezsilności, muskając nosem policzki młodszego. Poczuł jak po ciele mniejszego rozchodzą się jeszcze większe dreszcze podniecenia. Roronoa nie mógł powstrzymać, przebiegłego uśmiechu, aczkolwiek sam też poczuł, że we własnych spodniach zaczęło się robić niebezpiecznie lepko.- .... Zrozum też moje uczucia, jakim byłbym zastępcą, jeśli pozwolił bym własnemu kapitanowi zginać?
Słomiany nie odpowiedział. Co więcej nie miał zamiaru odpowiadać. Dekoncentrowało go za dużo rzeczy, by mógł skupić się na własnych słowach. Rozpraszał go oszałamiający zapach, który poczuł gdy tylko ich bliskości przekroczyła minimalna barierę, rozpraszało go pewnie wybrzuszenie w spodniach trawowłosego, które napierało na jego krocze, rozpraszały go jego niesamowicie ciepłe dłonie, znajdujące się na jego tali oraz to, niesamowicie seksowne i prowokacyjne spojrzenie.
Zoro ponownie, zaczął muskać nosem jego szyje, a Luffy poczuł po raz kolejny przyjemnie dreszcze. Szybko ujął dłońmi twarz towarzysza.
-Zoro...- rzekł, przybliżając twarz z każdą sekundą, coraz bliżej.- ... Nie zostawisz mnie prawda? Nigdy, prawda?- zapytał muskając delikatnie ustami, wargi swojego zastępcy. Zoro ponownie się uśmiechnął, wplatając palce w czarne kosmyki bruneta.
-Jesteś najbardziej egoistycznym kapitanem, a zarazem najcenniejszą osobą jaką mam... nie potrafiłbym Cię zostawić...-mruknął namiętnie wpijając się w wargi Luffy'ego i zapadając w najbardziej namiętny i głęboki pocałunek w całym swoim życiu, w niezwykły pierwszy pocałunek.
END.
Chcę wiedzieć co robię źle~
Nie jest pisana w pierwszej osobie, tylko w trzeciej, a mam wrażenie, że pisanie w takiej formie nie wychodzi mi za dobrze ;/
Ale najpierw, zapraszam do czytania ;>
Zoro x Luffy - Egoizm.
-Chcesz zabrać Luffy'ego, prawda?
-Było by to najlepsze rozwiązanie...
Zoro westchnął.
-... Co powiesz na to, że dałbym ci głowę...- usiadł przed pacyfistą, zginając się głęboko do przodu tak, że czubkiem nosa stykał się z zimną ziemią, jakby składał hołd wielkiemu bóstwu- ...ale błagam cie tylko... nie bierz głowy Luffy'ego, w zamian zabierz moją!
Bartholomew wpatrywał się w niego przez chwile.
-Dlaczego chcesz umrzeć... zamiast niego?- zapytał, przyciskając mocniej książkę do piersi.
-Ponieważ Luffy jest człowiekiem... który w przyszłości zostanie Królem Piratów!!!
Kilka dni później, po wydarzeniach z Gecko Morią.
-To prawda Nami?- w słabo oświetlonym pomieszczeniu, od ścian odbijały się trzy ruchome cienie. Luffy stał u progu drzwi, spoglądając z niedowierzaniem na trójkę przyjaciół.
-Luffy!- Krzyknęła zaskoczona, zakrywając dłońmi swoje usta, a Chopper wraz z Robin, którzy także znajdowali się w środku, zamarli zaskoczeni.-...Słyszałeś?
-Nami...- rzekł z lekko drżącym głosem.- Czy to prawda, co przed chwilą powiedziałaś?
-Luffy...
-Jestem kapitanem i jako kapitan domagam się szczerości!- zamilkł na moment.- Czy to prawda, że to przeze mnie, Zoro jest w tak tragicznym stanie?
-Przecież to nie twoja wi...
-MÓW!- przerwał jej tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
Rudowłosa z lekko drżącymi rękoma, pokiwała potakująco głową, a jej oczy, zaczęły się niebezpiecznie szklić. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała wylać litry łez. Luffy chcąc oszczędzić sobie takiego widoku, bez żadnego zbędnego słowa więcej, opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami. Szedł przed siebie i nie przystając, skierował się w stronę kajuty Roronoy.
Luffy'ego bardzo łatwo było rozproszyć, takimi głupstwami jak niecodzienne zjawiska czy posiłki. Dało się to zauważyć, gdy na jego drodze, stanęła niezwykle pyszna przeszkoda, która znajdowała się w dłoniach jego pokładowego kucharza, trzymającego tacę, z ogromny stosem żarcia dla całej załogi. Luffy całą siłą woli, oparł się pokusie sięgnięcia po jakiś smakołyk, i przeszedł obok zaskoczonego jego obojętnością blondyna, co wymagało od niego wielkiego skupienia, ponieważ zapach dochodzący znad wysoko uniesionej tacy, był niezwykle kuszący... lecz mimo wszystko, bez żadnego zbędnego słowa, skierował się dalej. Próbując skupić całą swoją uwagę na szermierzu, przeszedł obok Usoppa i Franky'ego, którzy z zapałem testowali swój najnowszy wynalazek. Luffy oparł się kolejnej pokusie, marszcząc nerwowo brwi i nie zaszczycając ich, choćby szczątkami swojej uwagi, ominął ich. Jak na nieszczęsny los pływającego po morzach pirata, po kilku krokach, natrafił na kolejną przeszkodę, którą był żyjący kościotrup. Był grajkiem na ich niezwykłym statku - Thousand Sunny. Bowiem nucił właśnie Sake Binksa, piosenkę którą młody brunet uwielbiał. W dzieciństwie często ją śpiewał razem z Shanks'em i resztą bandy, dlatego naszło go nostalgicznie, aczkolwiek przyjemne uczucie. Całą siłą woli jaką posiadał, próbował nie rozproszyć swojej uwagi i nie przyłączyć się do Brooka, ponieważ kajuta Zoro była z każdym krokiem coraz bliżej. Mijając swojego pokładowego grajka, który najwyraźniej nie zauważył swojego kapitana, pogrążony we własnym artystycznym świecie, przekroczył ostatnią przeszkodę i stanął przed drzwiami kabiny przyjaciela. Z lekkim wahaniem nacisnął klamkę i przygotowany na wszystko, co może się zdarzyć, otworzył drzwi i pewnym krokiem wszedł do środka.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zwykle czysta i nieskazitelna kajuta, była teraz jednym wielkim wysypiskiem. Wszystko walało się na prawo i lewo, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach potu. Luffy'emu, nie przeszkadzało by to zbytnio, gdyby nie fakt, że w tym śmietniku leży jego chory towarzysz. Zaczął się zastanawiać, czy odkąd Zoro był nieprzytomny, ktokolwiek wysilał się, by choć trochę postarać się o dobre warunki, sprzyjające jego powrotowi do zdrowia.
Podszedł do niego, po cichutku siadając na specjalnie w tym celu podstawionym krześle, koło jego łóżka. Twarz trawowłosego wydawała się niezwykle spokojna, a na jego ustach malował się lekki lecz dostrzegalny uśmiech. Sam kapitan na ten widok uśmiechnął się radośnie, chichocząc pod nosem, w międzyczasie łapiąc go za rękę. Na krótki moment zapomniał w jakim celu się tu znalazł, zapadając we własne fantazje, ale gdy usłyszał nieregularny oddech swojego Nakama od razu rozkojarzenie zniknęło, dając ustępstwo pierwotnym myślą, co w wykonaniu Luffy'ego było rzeczą niezwykłą. Zwykle taką powagę na jego twarzy, można było ujrzeć, jedynie w tedy, gdy jego ukochanej załodze, bądź najbliższym przyjaciołom, towarzyszyło niebezpieczeństwo i groźba śmierci.
Więc dlaczego obfitował teraz w te niecodzienną powagę, spoglądając na czarnookiego towarzysza?
Odpowiedź jest prosta, chociaż nie za bardzo przyjemna. Jakieś kilkanaście minut temu, był świadkiem pewnej rozmowy, z której dowiedział się wszystkich szczegółów z wydarzeń, z Thriller Bark, podczas gdy jego świadomość, pokrywała ciemność po walce z Gecko Morią. Bowiem, gdy ich rozmowa zeszła do starcia Kumy i Zoro, serce Monkey'a przepełniła niesamowita złości do samego siebie. Żył w przekonaniu, że jako kapitan, on jedyny jest odpowiedzialny za życie każdego członka swojej załogi, a wszystkie próby ratowania ich kapitana, traktował jako hańbę na swoim honorze. Był egoistą, na dodatek, niezbyt inteligentnym. Lecz posiadał niesamowite pokłady uczuć, które równoważył, przelewając jakąś ich część, na każdego ze swoich bardzo ważnych Nakama. W każdym bądź razie teraz, takiemu pokładowi uczuć, towarzyszył także niesamowity ból w okolicach klatki piersiowej, na każde wspomnienie, o poświęceniu Zoro. Poświęcił się, by uratować go przed zgarnięciem jego głowy, przez Bartholomew Kume, jednego z Shichibukai, który z pewnością zabrałby go do kwatery głównej marynarki i stamtąd został przetransportowany pod opiekuńczą, a zarazem bolesna eskortą Monkey D. Garp'a, do jednego z największych i najbardziej strzeżonych więzień, po tej stronie morza, do Impel Down.
Właśnie dlatego, Zoro leżał tu, cały pokryty bandażami, zapewne odczuwając też po traumatyczny ból... Chociaż Roronoa jest silny więc nie powinno to znacząco wpłynąć na jego psychikę. Luffy ścisnął jego dłoń trochę mocniej, układając głowę na jego brzuchu i zaczynając nucić Sake Binksa, której melodia dochodziła zza zamkniętych drzwi. Zoro oddychał nierównomiernie, ale spokojnie, dzięki czemu odłamek kamyczka, oderwanego od wielkiego głazu, spadł mu z serca, dając choć odrobinę ulgi. Odetchnął głęboko i podnosząc drugą wolną dłoń, objął zielonowłosego w pasie.
Było mu trochę niewygodnie, ponieważ po pewnym czasie, krzesło zaczęło go niemiłosiernie uwierać w bok. Młody posiadacz owocu gomu gomu, wpadł na pomysł, jak zaradzić temu dyskomfortowi. Wdrapał się całym ciałem na łóżko poszkodowanego, ukradkiem siadając na jego biodrach. Schylił się w kierunku jego twarzy, chowając swoją głowę między jego prawe ramie, a szyję. Rękoma objął go w pasie... może trochę wyżej i zaczął głęboko oddychać, dopasowując się do rytmu przyjaciela.
-Przepraszam Zoro...- wymamrotał cicho, siłą woli tłumiąc łzy, które domagały się ujścia. Lecz łzy, nie miały żadnych szans, przed niesamowitą siła woli Monkey D. Luffy'ego, która jest niezaprzeczalnie silniejsza i nie do przebicia. Podniósł głowę i oparł swoje czoło, o czoło zielonego po czym przymknął oczy.
-To przeze mnie leżysz teraz w takim stanie... to przeze mnie prawie nie zginąłeś...- odetchnął głęboko.- Debilu... co ze mnie za kapitan, jeśli nie potrafię ochronić własnej załogi?!- wyznał z zażenowaniem.
Poczuł jak ciepłe dłonie, oplatają się w okół jego pasa, dlatego też z zaskoczeniem otworzył szeroko oczy, napotykając równie czarne jak jego, tęczówki chorego. Zoro zacisnął mocniej uścisk, przez co ich ciała znajdowały się , jeszcze bliżej siebie.
-Zoro...- wymamrotał brunet, nie mając pojęcia co powiedzieć. Jego zaskoczenie minęło jednak równie szybko, jak się pojawiło.
-Od kogo się dowiedziałeś?- słowa zielonowłosego, zostały wyszeptane prosto w usta kapitana. Przeszedł go niesamowity dreszcz.
-Usłyszałem rozmowę Nami...
-Rozumiem- odrzekł.- Luffy, zrobiłem to, co podpowiadało mi serce i duma, więc nie obwiniaj się- powiedział uśmiechając się lekko.- za tydzień-dwa, będę jak nowo narodzony.
-Jestem kapitanem...- zaczęło mu się robić trochę gorąco, od tej bliskości, zupełnie jakby rozpalał go od środka, owoc mera mera.
-Na właśnie Luffy...- Zoro wywrócił oczami z bezsilności, muskając nosem policzki młodszego. Poczuł jak po ciele mniejszego rozchodzą się jeszcze większe dreszcze podniecenia. Roronoa nie mógł powstrzymać, przebiegłego uśmiechu, aczkolwiek sam też poczuł, że we własnych spodniach zaczęło się robić niebezpiecznie lepko.- .... Zrozum też moje uczucia, jakim byłbym zastępcą, jeśli pozwolił bym własnemu kapitanowi zginać?
Słomiany nie odpowiedział. Co więcej nie miał zamiaru odpowiadać. Dekoncentrowało go za dużo rzeczy, by mógł skupić się na własnych słowach. Rozpraszał go oszałamiający zapach, który poczuł gdy tylko ich bliskości przekroczyła minimalna barierę, rozpraszało go pewnie wybrzuszenie w spodniach trawowłosego, które napierało na jego krocze, rozpraszały go jego niesamowicie ciepłe dłonie, znajdujące się na jego tali oraz to, niesamowicie seksowne i prowokacyjne spojrzenie.
Zoro ponownie, zaczął muskać nosem jego szyje, a Luffy poczuł po raz kolejny przyjemnie dreszcze. Szybko ujął dłońmi twarz towarzysza.
-Zoro...- rzekł, przybliżając twarz z każdą sekundą, coraz bliżej.- ... Nie zostawisz mnie prawda? Nigdy, prawda?- zapytał muskając delikatnie ustami, wargi swojego zastępcy. Zoro ponownie się uśmiechnął, wplatając palce w czarne kosmyki bruneta.
-Jesteś najbardziej egoistycznym kapitanem, a zarazem najcenniejszą osobą jaką mam... nie potrafiłbym Cię zostawić...-mruknął namiętnie wpijając się w wargi Luffy'ego i zapadając w najbardziej namiętny i głęboki pocałunek w całym swoim życiu, w niezwykły pierwszy pocałunek.
END.
niedziela, 25 lipca 2010
Iza-Iza's Diary 1
Przyznam się otwarcie... opowiadania zaczęłam pisać jakieś dwa tygodnie temu. Uwielbiam kreatywne zajęcia, dlatego stwierdziłam, że byłoby ciekawie jakbym i tego spróbowała. Ten one-shot jest pierwszym jaki kiedykolwiek napisałam, jest krótki.
Pomyślałam, że mogłabym zasięgnąć porady pisarskiej, od osób które o wiele dłużej w tym siedzą. Zaczęło mi zależeć na dążeniu do perfekcji, dlatego byłabym wdzięczna jakbyście wymienili się poglądami i sugestiami jak pisać lepiej, na co uważać i jakich rzeczy unikać :)
Drżyjcie narody, oto początkowy postrach wszystkich pisarzy i pisarek XD
(Nie posiadam bety, ale jakby ktoś chciałby się zlitować nad biednym stworzeniem, byłabym wdzięczna za pomoc ^^")
Izaya x Shizuo - Na poprawę humoru.
25 lipca 2010.
W deszczowe dni takie jak ten, miałem wrażenie jakby wszystko, włącznie z moim samopoczuciem pogarszało się, zostawiając tylko coś na kształt wielkiej pustki i irytacji. Krople deszczu odbijały się od asfaltu raz po raz tworząc smętną melodię, która odbijała się echem w mojej głowie. Samopoczucie które mi doskwierało pogarszało się z myślą, że ludzie których tak uwielbiałem po prostu ignorowali mnie, mijając obojętnie jakbym był jakimś bezpańskim psem nie posiadającym krzty uroku. Byłem typem człowieka, który nie akceptował ignorancji wobec siebie, a fakt że tu byłem nie przestałby istnieć z tak błahego powodu. Mimo ich obojętności, nie potrafiłem przestać ich kochać dlatego, że byli niesamowicie pociągający, a zabawa ich uczuciami była wyjątkowo interesująca. Nic na to nie poradzę.
Rachubę czasu straciłem już dawno temu, przez co deszcz zdążył już zniknąć, dając ustępstwo słońcu które utrzymywało się wysoko nad horyzontem. Zacząłem kierować się w jego kierunku, nie zważając na to, dokąd ten rażący, jasny płomień mnie doprowadzi. Wędrując pośród szarych uliczek miasta, zapragnąłem być wszędzie, lecz jednocześnie nigdzie, chciałem znaleźć jakąkolwiek rozrywkę, dzięki której mój humor wrócił by na pierwotne miejsce. Nogi jakby czytały w moich myślach, zaprowadzając mnie do miejsca, które w moim wielkim przekonaniu nie sprzyjało radosnemu samopoczuciu. Postanowiłem zaryzykować, myśląc że nawet taka osoba jak on, której nienawidzę całym sercem, może dostarczyć mi, jak każdy, ekscytującej rozrywki.
Nacisnąłem klamkę jednego z mieszkań bardziej zadbanej części Ikebukuro. Wewnątrz panował półmrok, a w powietrzu unosił się bliżej nieokreślony zapach. Uśmiechnąłem się prowokacyjnie kierując się do jedynych zamkniętych drzwi. Mój uśmiech stał się jeszcze bardziej widoczny, gdy w środku znalazłem właściciela mieszkania. Leżał na wielkim łóżku nie przykryty ani kołdrą, ani kocem, ani żadnym innym zbędnym materiałem. Spał mając na sobie jedynie bokserki w kolorowe misie, które przyprawiły mnie o rozbawienie. Podszedłem do niego kucając tak, by mieć dostęp do jego głowy.
-Hejjj!- Szepnąłem mu do ucha, przyciskając palec wskazujący do jego policzka. Mruknął tylko coś niezrozumiałego. Nie oczekiwałem, że szybko się obudzi. Postanowiłem przejść do planu B.
-Wstawaj!- Podniosłem ton głosu, kopiąc go boleśnie w żebra, jednak i to nic nie dało co utrzymało mnie w przekonaniu, by pójść o krok dalej, dlatego też stwierdziłem, że czas na plan C.
-Shi-zu-chan!- Szybko wdrapałem się na łóżko i zacząłem skakać po jego umięśnionym brzuchu, śmiejąc się wniebogłosy. Było to jedno z moich ulubionych zajęć, więc poprawił mi się nieco humor. Nie miałem co się obawiać, że Shizuo się obudzi, ponieważ był jak mur nie do złamania, tak więc byłem pewny, że nic nie poczuje, i jak zwykle miałem racje. Niektórzy są tacy przewidywalni...
Znudzony skakaniem, kucnąłem między jego nogami spoglądając w stronę bokserek.
-No to teraz się zabawimy...- Mruknąłem do siebie, nie patrząc nawet na twarz tego idioty. Zniżyłem głowę nieco w kierunku jego krocza, i przez bokserki, złapałem w zęby jego męskość. Zacząłem przygryzać go lekko zębami aż w końcu, zdecydowałem się spojrzeć w górę. Ten blond idiota zaczął się rumienić! Byłem zadowolony z siebie, że znalazłem jego słaby punkt. Jak na maszynę która nie odczuwa bólu nawet w tedy, jeśli ktoś wbije mu długopis w kolano, był to niemały sukces. Powoli zdjąłem jego bokserki, a moim oczom ukazała się wielka pulsująca męskość. Zaśmiałem się złośliwie, dotykając językiem jego czubka. Shizu wydał z siebie zduszony dźwięk a ja, mając nadzieję że się nie obudzi zacząłem trącać językiem jego penisa, co jakiś czas go przygryzając. Wydawał z siebie podniecające odgłosy, które na mnie jednak nie działały. Postanowiłem więc wziąć całą jego męskość do buzi i zacząłem ruszać głową w dół i w górę. Jednak nie zamierzałem długo poddawać go takim przyjemnością, gdyż nie chciałem by jego okropne nasienie buchnęło mi prosto w usta. Zresztą, nie chciałem by doszedł...
-Nie sadziłem, że będziesz na mnie tak reagować...- Powiedziałem swoje myśli na głos, podnosząc głowę do góry, a jego penisa złapałem w prawą dłoń. Zacząłem sunąc nią z góry na dół, dzięki czemu jego oddech stawał się jeszcze bardziej nierównomierny. Zastanawiałem się dlaczego ten debil jeszcze się nie obudził. Normalny człowiek dawno by to zrobił. Ale nie, przecież on nie jest normalnym człowiekiem. Gdybym miał porównywać go do niezwykłych istot, posadziłbym go obok Selty. Co gorsza musiałem przyznać, że ta jego odporność sprawiała, iż w pewnym sensie był nawet interesujący. Gdyby nie był za bardzo domyślny i nie przeszkadzał mi w moich planach, nie pragnął bym jego śmierci aż tak mocno.
Puściłem jego penisa czując, że jest dostatecznie podniecony i z powrotem nałożyłem na niego te śmieszne bokserki. Wdrapałem się wyżej, dosięgając jego szyi i zrobiłem mu soczystą malinkę. Zszedłem z łóżka, spoglądając na wypuklenie w jego bokserkach i uśmiechnąłem się złośliwie. O tak, to się chłopak zdziwi gdy się obudzi. Zostawiłem jeszcze na komodzie przesłodzony liścik, podrabiając pismo *Vorony i z szerokim uśmiechem na ustach wyszedłem z mieszkania. Zadowolony z siebie ruszyłem w stronę swojego biura.
Wieczorem w mieszkaniu Shizuo.
Miałem dziwny sen, śniło mi się, że ta menda przyszła do mnie. Sen był strasznie erotyczny, co przyprawiło mnie o mdłości. Usiadłem powoli na łóżku z dziwnym uczuciem w dolnych partiach ciała. Spojrzałem na komodę na której leżał jakiś liścik. Rozwinąłem go.
Był od Vorony. Skąd się tu wziął?
"Witaj Kochanie!
Byłeś naprawdę niesamowity! Powtórzmy to jeszcze kiedyś!
Pozdrawiam, twoja słodka Vorona"
Wpatrywałem się w liścik trochę osłupiały. Powoli jego treść zaczęła dochodzić do mojego inteligentnego mózgu. Więc zabawiałem się z Voroną? Przecież to kompletnie niemożliwe! Na dodatek po tym miałem jakiś perwersyjny sen z tą parszywą mendą?
Zabiję.
Spojrzałem na dół i to co zobaczyłem, utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak do czegoś doszło. Mój penis unosił się w powietrzu jakby próbował dorównać wysokością wieży Eiffla. Ale przecież po stosunku z Vorona nie powonieniem być podniecony! Raczej spełniony... Czy to znaczy, że to przez też niemoralny sen z Izayą? No bez kitu!
Zabiję!
Zabiję !
Zabiję parszywego gada! Dlaczego mam o nim TAKIE sny!?
Ściągnąłem swoje bokserki i złapałem za swoją męskość, by sobie ulżyć. Nie minęła minuta a doszedłem, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. Jak mogłem tak szybko dojść myśląc jedynie o tej parszywej mendzie!? Złość rozsadzała mnie niemiłosiernie, więc złapałem za lampkę nocną i z całą możliwą siłą, na jaką było mnie obecnie stać, rzuciłem ją w stronę okna, rozbijając szybę na drobne kawałki. Zaraz po tym, nabrałem głęboko powietrza w płuca i rozładowując całą swoją złość i napięcie wrzasnąłem:
-ZABIIIIIIIIIIIJĘ MENDĘĘĘĘĘĘ!
----------
*Vorona- Pojawia się w Light Novel, ale nie będę spoilerować.
Pomyślałam, że mogłabym zasięgnąć porady pisarskiej, od osób które o wiele dłużej w tym siedzą. Zaczęło mi zależeć na dążeniu do perfekcji, dlatego byłabym wdzięczna jakbyście wymienili się poglądami i sugestiami jak pisać lepiej, na co uważać i jakich rzeczy unikać :)
Drżyjcie narody, oto początkowy postrach wszystkich pisarzy i pisarek XD
(Nie posiadam bety, ale jakby ktoś chciałby się zlitować nad biednym stworzeniem, byłabym wdzięczna za pomoc ^^")
Izaya x Shizuo - Na poprawę humoru.
25 lipca 2010.
W deszczowe dni takie jak ten, miałem wrażenie jakby wszystko, włącznie z moim samopoczuciem pogarszało się, zostawiając tylko coś na kształt wielkiej pustki i irytacji. Krople deszczu odbijały się od asfaltu raz po raz tworząc smętną melodię, która odbijała się echem w mojej głowie. Samopoczucie które mi doskwierało pogarszało się z myślą, że ludzie których tak uwielbiałem po prostu ignorowali mnie, mijając obojętnie jakbym był jakimś bezpańskim psem nie posiadającym krzty uroku. Byłem typem człowieka, który nie akceptował ignorancji wobec siebie, a fakt że tu byłem nie przestałby istnieć z tak błahego powodu. Mimo ich obojętności, nie potrafiłem przestać ich kochać dlatego, że byli niesamowicie pociągający, a zabawa ich uczuciami była wyjątkowo interesująca. Nic na to nie poradzę.
Rachubę czasu straciłem już dawno temu, przez co deszcz zdążył już zniknąć, dając ustępstwo słońcu które utrzymywało się wysoko nad horyzontem. Zacząłem kierować się w jego kierunku, nie zważając na to, dokąd ten rażący, jasny płomień mnie doprowadzi. Wędrując pośród szarych uliczek miasta, zapragnąłem być wszędzie, lecz jednocześnie nigdzie, chciałem znaleźć jakąkolwiek rozrywkę, dzięki której mój humor wrócił by na pierwotne miejsce. Nogi jakby czytały w moich myślach, zaprowadzając mnie do miejsca, które w moim wielkim przekonaniu nie sprzyjało radosnemu samopoczuciu. Postanowiłem zaryzykować, myśląc że nawet taka osoba jak on, której nienawidzę całym sercem, może dostarczyć mi, jak każdy, ekscytującej rozrywki.
Nacisnąłem klamkę jednego z mieszkań bardziej zadbanej części Ikebukuro. Wewnątrz panował półmrok, a w powietrzu unosił się bliżej nieokreślony zapach. Uśmiechnąłem się prowokacyjnie kierując się do jedynych zamkniętych drzwi. Mój uśmiech stał się jeszcze bardziej widoczny, gdy w środku znalazłem właściciela mieszkania. Leżał na wielkim łóżku nie przykryty ani kołdrą, ani kocem, ani żadnym innym zbędnym materiałem. Spał mając na sobie jedynie bokserki w kolorowe misie, które przyprawiły mnie o rozbawienie. Podszedłem do niego kucając tak, by mieć dostęp do jego głowy.
-Hejjj!- Szepnąłem mu do ucha, przyciskając palec wskazujący do jego policzka. Mruknął tylko coś niezrozumiałego. Nie oczekiwałem, że szybko się obudzi. Postanowiłem przejść do planu B.
-Wstawaj!- Podniosłem ton głosu, kopiąc go boleśnie w żebra, jednak i to nic nie dało co utrzymało mnie w przekonaniu, by pójść o krok dalej, dlatego też stwierdziłem, że czas na plan C.
-Shi-zu-chan!- Szybko wdrapałem się na łóżko i zacząłem skakać po jego umięśnionym brzuchu, śmiejąc się wniebogłosy. Było to jedno z moich ulubionych zajęć, więc poprawił mi się nieco humor. Nie miałem co się obawiać, że Shizuo się obudzi, ponieważ był jak mur nie do złamania, tak więc byłem pewny, że nic nie poczuje, i jak zwykle miałem racje. Niektórzy są tacy przewidywalni...
Znudzony skakaniem, kucnąłem między jego nogami spoglądając w stronę bokserek.
-No to teraz się zabawimy...- Mruknąłem do siebie, nie patrząc nawet na twarz tego idioty. Zniżyłem głowę nieco w kierunku jego krocza, i przez bokserki, złapałem w zęby jego męskość. Zacząłem przygryzać go lekko zębami aż w końcu, zdecydowałem się spojrzeć w górę. Ten blond idiota zaczął się rumienić! Byłem zadowolony z siebie, że znalazłem jego słaby punkt. Jak na maszynę która nie odczuwa bólu nawet w tedy, jeśli ktoś wbije mu długopis w kolano, był to niemały sukces. Powoli zdjąłem jego bokserki, a moim oczom ukazała się wielka pulsująca męskość. Zaśmiałem się złośliwie, dotykając językiem jego czubka. Shizu wydał z siebie zduszony dźwięk a ja, mając nadzieję że się nie obudzi zacząłem trącać językiem jego penisa, co jakiś czas go przygryzając. Wydawał z siebie podniecające odgłosy, które na mnie jednak nie działały. Postanowiłem więc wziąć całą jego męskość do buzi i zacząłem ruszać głową w dół i w górę. Jednak nie zamierzałem długo poddawać go takim przyjemnością, gdyż nie chciałem by jego okropne nasienie buchnęło mi prosto w usta. Zresztą, nie chciałem by doszedł...
-Nie sadziłem, że będziesz na mnie tak reagować...- Powiedziałem swoje myśli na głos, podnosząc głowę do góry, a jego penisa złapałem w prawą dłoń. Zacząłem sunąc nią z góry na dół, dzięki czemu jego oddech stawał się jeszcze bardziej nierównomierny. Zastanawiałem się dlaczego ten debil jeszcze się nie obudził. Normalny człowiek dawno by to zrobił. Ale nie, przecież on nie jest normalnym człowiekiem. Gdybym miał porównywać go do niezwykłych istot, posadziłbym go obok Selty. Co gorsza musiałem przyznać, że ta jego odporność sprawiała, iż w pewnym sensie był nawet interesujący. Gdyby nie był za bardzo domyślny i nie przeszkadzał mi w moich planach, nie pragnął bym jego śmierci aż tak mocno.
Puściłem jego penisa czując, że jest dostatecznie podniecony i z powrotem nałożyłem na niego te śmieszne bokserki. Wdrapałem się wyżej, dosięgając jego szyi i zrobiłem mu soczystą malinkę. Zszedłem z łóżka, spoglądając na wypuklenie w jego bokserkach i uśmiechnąłem się złośliwie. O tak, to się chłopak zdziwi gdy się obudzi. Zostawiłem jeszcze na komodzie przesłodzony liścik, podrabiając pismo *Vorony i z szerokim uśmiechem na ustach wyszedłem z mieszkania. Zadowolony z siebie ruszyłem w stronę swojego biura.
Wieczorem w mieszkaniu Shizuo.
Miałem dziwny sen, śniło mi się, że ta menda przyszła do mnie. Sen był strasznie erotyczny, co przyprawiło mnie o mdłości. Usiadłem powoli na łóżku z dziwnym uczuciem w dolnych partiach ciała. Spojrzałem na komodę na której leżał jakiś liścik. Rozwinąłem go.
Był od Vorony. Skąd się tu wziął?
"Witaj Kochanie!
Byłeś naprawdę niesamowity! Powtórzmy to jeszcze kiedyś!
Pozdrawiam, twoja słodka Vorona"
Wpatrywałem się w liścik trochę osłupiały. Powoli jego treść zaczęła dochodzić do mojego inteligentnego mózgu. Więc zabawiałem się z Voroną? Przecież to kompletnie niemożliwe! Na dodatek po tym miałem jakiś perwersyjny sen z tą parszywą mendą?
Zabiję.
Spojrzałem na dół i to co zobaczyłem, utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak do czegoś doszło. Mój penis unosił się w powietrzu jakby próbował dorównać wysokością wieży Eiffla. Ale przecież po stosunku z Vorona nie powonieniem być podniecony! Raczej spełniony... Czy to znaczy, że to przez też niemoralny sen z Izayą? No bez kitu!
Zabiję!
Zabiję !
Zabiję parszywego gada! Dlaczego mam o nim TAKIE sny!?
Ściągnąłem swoje bokserki i złapałem za swoją męskość, by sobie ulżyć. Nie minęła minuta a doszedłem, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. Jak mogłem tak szybko dojść myśląc jedynie o tej parszywej mendzie!? Złość rozsadzała mnie niemiłosiernie, więc złapałem za lampkę nocną i z całą możliwą siłą, na jaką było mnie obecnie stać, rzuciłem ją w stronę okna, rozbijając szybę na drobne kawałki. Zaraz po tym, nabrałem głęboko powietrza w płuca i rozładowując całą swoją złość i napięcie wrzasnąłem:
-ZABIIIIIIIIIIIJĘ MENDĘĘĘĘĘĘ!
----------
*Vorona- Pojawia się w Light Novel, ale nie będę spoilerować.
sobota, 24 lipca 2010
Ciaossu
O witaj świecie.
Z czystych nudów, założyłam bloga.
Pewnie będę dodawała na niego jakieś opowiadania.
Jestem ciekawa czy mnie wciągnie.
Zobaczymy.
Z reguły wiem, że wszystko co pisze jest nieudane.
Ale kto wie? Może komuś się spodoba?
Ograniczę się tylko do fandomu Naruto, One Piece, Durarara i może khr.
Jeśli ktoś zechciałby zaglądać do mnie byłoby miło :)
Z czystych nudów, założyłam bloga.
Pewnie będę dodawała na niego jakieś opowiadania.
Jestem ciekawa czy mnie wciągnie.
Zobaczymy.
Z reguły wiem, że wszystko co pisze jest nieudane.
Ale kto wie? Może komuś się spodoba?
Ograniczę się tylko do fandomu Naruto, One Piece, Durarara i może khr.
Jeśli ktoś zechciałby zaglądać do mnie byłoby miło :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)